Na Goa jest pięknie ale takie nic nie robienie nie może trwać za długo. Valdas postanowił jednak zostać i oddać się kolejnym magicznym nocom na plaży. Zostawiamy mu nasze duże plecaki i pakujemy się do małych.
Do Mapusy dostajemy się taksówką, po 18:30 ruszamy w stronę Hampi. Zastanawiało nas czemu stosunkowo krótka trasa ok. 400 zajmuje aż 12 godzin. Po paru godzinach już wiedzieliśmy, trasa do Hampi wiedzie przez totalne zadupia. Podroż była straszna, na wielkich trój częściowych progach zwalniających unosiliśmy się nad pryczami a raz zaliczyliśmy sufit. Autobus miał tłumik „sportowy” a z kół wydobywał się duszący zapach z rozgrzanych hamulców. Dziewczyny bardzo źle spały… chłopaki lepiej. Kasia stwierdziła że „nikt jej tak nie przegrzmocił w życiu jak ten autobus”. Pomijając te niedogodności, każdy z nas miał niesamowity widok rozgwieżdżonego nieba przez wielkie panoramiczne okno. Co jakiś czas palma, chatka… Obudziłem się przed wschodem słońca, wielki autokar jedzie już drogą czwartej kategorii. Ociera o drzewa i kiwa się z prawa na lewo. Widoki nieziemskie, pola ryżowe, niezwykłe wielkie głazy. Tubylcy śpiący pod kocami na podwórkach i klepiskach. Dojeżdżamy do Hampi, jest tak mało miejsca na wiejskiej zrodzę że nie może obrócić. Manewr trwa dobre dziesięć minut.
Zaczepił nas gość i zaproponował, że pokaże nam swoje domki. Kiedy powiedział, że ma je na wzgórzu w cichej okolicy i za 250 rupi, wiedzieliśmy, że będzie się nam podobać. Miejsce obłędne, widok na panoramę wioski, pola i rzekę. Wschodzi słonce… Jemy śniadanie, w tle sączą się tybetańskie mantry.
Załatwiamy motorki, mamy trzy takie byle jakie. Jeden nie ma prawie hamulców drugi ledwo zapala. Okolica jest piękna, tysiące palm bananowych, rozbudowany system nawodnienia pól ryżowych. Tomkowi uszło powietrze, pojechaliśmy oddać motorek w centrum wioski do reklamacji. W tym czasie zeszliśmy w stronę rzeki, widok jaki się nam ukazał, jak z filmu, a głazy wyglądają jak by je ktoś specjalnie postawił. Idziemy dalej, jeden z tubylców mówi Patrykowi że ma coś w uchu. Proponuje mu czyszczenie narządu przy pomocy wielkiej szpilki.
Zgrabnymi ruchami wydobywa spore ilości zółto niebieskiej substancji i tłumaczy skąd się tam wzięła. Czy właściciel ucha miał kontakt z piaskiem. Zabieg nie wygląda zbyt apetycznie tym bardziej że obok przechodzi sporo gapiących się ludzi. Jedna brzydka Brytyjka stwierdzę ze to jest DYSGASING :)
Motorek ma być gotowy za 30 minut czyli wg indyjskiego czasu to co najmniej godzina. Zdecydowaliśmy że nie czasami i przepłyniemy się łódką na drugą stronę. Przyjemność ta kosztuje 10 rupi. (50 gr.) Po drugie stronie rzeki jest masa pięknych świątyń, poświęcamy sporo czasu na inch oglądanie. To spory teren wiec poruszamy się rikszami.
Nie ukrywam, że wyprawa do Indii trochę mnie stresowała, przede wszystkim że nie spełni moich i reszty oczekiwań. Dziś wiem, że to miejsce gdzie osiądę na emeryturze :) Spokojnie nawet przy niskiej emeryturze para dziadków utrzyma się tu w lepszych warunkach pięknym słońcu i egzotycznym jedzeniu a takich tu nie brakuje. Mieszkają tak Niemcy, Anglicy i nieliczni Polacy. Jest tanio, nawet bardzo. Jest i zabytkowo, i mistycznie i egzotycznie. Wielkie metropolie i klimatyczne małe wioski a przecież poznaliśmy zaledwie mały skrawek tego pięknego kraju. Każdy znajdzie to coś dla siebie.
Właściciel naszej chatki (Pushkin Cafe & Gest house) poprosił żebyśmy nie rozmawiali z ruskimi którzy mieszkają koło nas. Oni płacą 750 rupi my 250 rupi i dobrze, ich też tu nie lubią ale na nich dobrze zarabiają! Nasze domki są skromne ale przed nimi jest wielki taras z pufami i niskimi stolikami ustawionymi w kierunku panoramy. Siedzimy jak na widowni i napawamy się widokami.
Właśnie podszedł do mnie pan z prezentami dla Patryka, wyjaśniłem, że nie ja jestem odbiorcą przesyłki :) Zamwiający natychmiast się ożywił i pojechał po akcesoria do podania prezentu do wioski.
Sylwia i Kasia są totalnie spalone, dziś masakra, 35 c’ w cieniu i ani jednej chmury na niebie.
Wieczorem wzbieramy się na wzgórze skąd można podziwiać panoramę miasteczka.