Podróżując po świecie wielokrotnie narażeni jesteśmy na różnego rodzaju mniejsze lub większe oszustwa, ale czy podróżując po „cywilizowanej” europie grożą nam jakieś niebezpieczeństwa?
Okazuje się że tak!
W Bangkoku możemy nadziać się na darmowy tuk tuk, który zawieźcie Cię wszędzie gdzie tylko zapragniesz ale kiedy kierowca zaproponuje wycieczkę do fabryki ubrań co może i brzmi świetnie to fabryka okazuje się być małym, klimatyzowanym sklepem z drogimi ubraniami. Sympatyczny sprzedawcy zapraszają, pokazują katalogi, podają przykładowe ceny i tworzą taką atmosferę, że w sumie „musisz” coś kupić. Często kierowcy nie kryją, że są sponsorowani przez sklepikarzy, jednak po czwartym czy piątym sklepie masz już całkowicie dość zwiedzania czegokolwiek. Może też się zdarzyć, że kierowca nie poczeka na was i będziecie zmuszeni zapłacić za powrót. Dlatego zdecydowanie lepiej zapłacić (po wykonaniu usługi) za wcześniej wynegocjowaną kwotę.
W Wietnamie możesz być oszukany przy wydawaniu reszty ponieważ w tym kraju Ho Chi Minh jest na każdym banknocie, rozróżnia się je głównie po kolorze. Jest jednak pewien problem, zarówno 10.000 jak i 100.000 są zielone. Dlatego uwaga jakie banknoty jakie wam wydają! :)
Na Bali bardzo popularne jest rozluźnianie się za pomocą marihuany bądź grzybów. Nie wierzcie w to, co mówią, tego typu zabawy są tam bardzo surowe kary. Mimo, że wszystko można kupić na ulicy, to może się zdarzyć, że „sprzedawca” to tak naprawdę policjant chcący wyłudzić pieniądze za zapomnienie o sprawie.
Takich przykładów można by mnożyć mnóstwo, ale zazwyczaj dotyczą one krajów zdecydowanie bardziej egzotycznych niż europejskie. Jakie zagrożenia czyhają na turystów w Budapeszcie?
[tentblogger-youtube ZqyPUkjOr6g]
Trzeba przyznać, Budapeszt robi ogromne wrażenie. Miasto pięknie oświetlone nocą, Zamek Królewski, Parlament, Wzgórze Gellerta, langosze,… można tak chodzić bez końca. Jednak po całym dniu w samochodzie, zwiedzaniu miasta postanowiliśmy wieczorową porą zaznać nocnego życia, zobaczyć jak się bawią młodzi mieszkańcy miasta. Większość z naszej Glob Blogowej ekipy udała się do hostelu na zasłużony odpoczynek. Jednak zarówno ja jak i kolega Matt mieliśmy jeszcze mnóstwo energii :) Wiedzieliśmy, że są tu dobre kluby a ich świetny klimat już dawno docenili znani didżeje z całego świata.
Chodzimy tak sobie i rozglądamy się za takim miejscem. Na ulicach dość pustawo jak na środek sezonu i wakacyjny czas. Chodzimy tak 15-20 minut już trochę zrezygnowani kierujemy się już podświadomie w stronę hostelu, kiedy nagle podeszły do nas dwie młode węgierki. Dla mnie nie było to jakimś zaskoczeniem, bo w Tajlandii nie raz zagadywały do nas dziewczyny (nie tylko Tajki) nie mając specjalnego interesu. Kiedyś nawet ku mojej wielkiej radości dostaliśmy spytani przez dziewczyny z Władywostoku czy aby nie jesteśmy Rosjanami! :) ale wracając do meritum. Dziewczyny spytały czy nie znamy drogi do jakiegoś konkretnego klubu i tu wymieniły nazwę. Oczywiście nie mieliśmy pojęcia gdzie taki się mieści. Gadamy tak sobie, i w pewnym momencie zaproponowały nam wyjście do jednej takiej knajpki z „live music”. Po krótkiej naradzie stwierdziliśmy z Mattem, że z braku innych opcji możemy się z nimi przejść. Lokal nie znajdował się daleko, po paru minutach byliśmy na miejscu.
Kiedy zasiedliśmy przy stole, usłyszeliśmy jak „artystka” stroiła sprzęt… o zgrozo, oczom ukazał się nam syntezator! Pani nie młoda, dobrze po 50-tce ubrana jak 20-stka, zaczęła pokaż swoich możliwości wokalnych. Czegoś tak oryginalnego nie słyszałem nawet na wiejskich weselach po czwartej w nocy. Pani okazała się być „multiinstrumentalistką”, David Guetta i Lady Gaga na „gitarze” z Yamahy brzmiały tak komicznie, że zatykając uszy dławiliśmy się ze śmiechu. W międzyczasie zamówiliśmy za rekomendacją współbiesiadniczek kilka kolorowych regionalnych napojów. Przypominało to gazowane wino, później była kawa espresso z palinką (bimber). Po około 30 – 40 minutach przyjemnej rozmowy z nowo poznanymi koleżankami, postanowiliśmy się zbierać do hostelu. Ponieważ nie miałem przy sobie za dużo forintów, poprosiłem Matta żeby za nas wszystkich zapłacił a ja mu oddam przy okazji.
Kiedy Matt wrócił z baru a kolor zmienił na blado zielony, wiedziałem, że coś niedobrego się stało. Radek! wystawili nam rachunek na 11400 forintów czyli ok. 1700 zł!! – powiedział Matt. Pomyślałem że to kupa kasy, tyle samo zapłaciliśmy za bilet do Tajlandii!
Natychmiast poprosiłem o przedstawienie rachunku, niestety na nim wszystko się zgadało. Kelnerka przyniosła menu w którym widniały te horrendalne ceny i twierdziła, że są normalne. W tym momencie zaproponowałem koledze, mówiąc spokojnym głosem i w języku tylko nam znanym żebyśmy stąd „wyp……i”! Uważałem, że spokojne dalibyśmy radę, niestety Matt nie był tego zdania i obawiał się ochrony na wejściu do lokalu. No trudno, nie zostawię go samego. Ustaliliśmy, że płacimy tylko za siebie. Czyli każdy 1/4. Dziwnym trafem w lokalu znajdował się bankomat pod który kelnerka szybko nas zaprowadziła. Wściekli, wypłaciliśmy pieniądze wiedząc, że to jeden wielki wałek. Dziewczęta rozpłynęły się w powietrzu…
Już po powrocie do hostelu przeczytałem w internecie, że staliśmy się ofiarami typowego Budapesztańskiego przekrętu. jak się okazuje w stolicy Węgier możemy być oszukani na wiele sposobów: oszustwo „na fałszywego policjanta”, „Na haczyk”, „na wymianę pieniędzy”, w taksówce a my na dziewczyny i drogie drinki :) Chociaż hostel udało nam się zarezerwować i zapłacić bez przekrętów. Najlepiej już wcześniej poczytać autentyczne opinie turystów i rekomendacje na stronach jak na przykład www.trivago.pl. Nie wszyscy przepadają za niespodziankami ;)
PS. Na jednej ze stron przeczytaliśmy, że czasem do drinków dosypują narkotyki?! Może dlatego nasze zachowanie było tak mało racjonalne :)