Wczoraj wróciliśmy! Cztery dni to niewiele żeby zobaczyć i poczuć jakiś kraj, ale na pewno to wystarczająca ilość na mały restart i ładowanie akumulatorów. Strzałem w dziesiątkę była decyzja, żeby szukać noclegu na Couchsurfingu. Nie tylko dlatego, że w kieszeni zostało parę groszy więcej, ale dlatego, że mogliśmy być i obcować z włoskimi klimatami w taki sposób, jakby nigdy się nam to nie udało spędzając noce w hotelach czy hostelach. Na wyjazdy wybrali się Daria, Wirginia, Marta i ja Radek.
Škoda zamiast Golfa
Lot z Krakowa do Bolonii zajmuje niewiele ponad godzinę. Dość sprawnie odebraliśmy samochód z wypożyczalni Sicily by Car, choć samą rezerwację ostatecznie dokonałem nie na ich stronie, a na stronie pośrednika www.rentalcars.com, bo zwyczajnie było dużo taniej. Za 4 dni wynajmu z pełnym ubezpieczeniem i zwrotem na innym lotnisku (usługa one way), zapłaciliśmy dokładnie 402 zł. Wydano nam co prawda inny samochód niż zamawialiśmy, ale trafiła nam się całkiem nowa (z przebiegiem 1114km) Skoda Rapid. Autko doskonałe na taki wyjazd! Na tyle duże, że można nim komfortowo podróżować, ale na tyle małe, że bez problemu parkowaliśmy w wąskich włoskich uliczkach. Hitem jednak okazało się w tym autku spalanie. Trochę się pobawiłem w Eco Driving i nie szarżowałem go na tasie z Bolonii do Wenecji, gdzie omijaliśmy autostrady.
Średnie spalanie na 90 km odcinku wyniosło 3,5 l/100km! A na całej trasie z szybką jazdą 120-150km/h spaliło 4,9l/100km. Niestety nie wiem czy była to jednostka 90 czy 105 konna. Silnik 1.6 TDI :)
Bolonia
Lotnisko w Bolonii mieści się bardzo blisko centrum (7-8 km). Mimo wieczornych korków dojazd do pierwszego coach-a zajął nam może z 15 minut, problemem jednak nie do przeskoczenia było zaparkowanie samochodu. Krążenie w okolicach domu Giorgia zajęło nam bardzo dużo czasu, ostatecznie zaparkowaliśmy poza strefą centrum, ale w niedużej odległości od celu. Kiedy dotarliśmy pod jego klatkę okazało się, że czekał na nas ale się nie doczekał :)
Jak widzicie na załączonym obrazku, wystarczyło napisać smsa i jakoś dostać się do Giorgia. Niestety z niewyjaśnionych do dziś przyczyn nie mogliśmy wysyłać smsów, z żadnego z naszych telefonów (mamy telefony w Play i Orange). Myśleliśmy, że zwyczajnie mamy zły numer, ale od niego smsy dochodziły…
Pytamy stojącego na przystanku chłopaka jak trafić do „Two Towers”, dostaliśmy instrukcję z adnotacją „to jakieś 10 minut”. W powietrzu unosi się mocny zapach marihuany… Idziemy z plecakami, pytamy kolejną osobę (Polka), pokazuje kierunek i mówi „10 minut”, idziemy… Niestety nadal nie ma dwóch wież! Następne dwie osoby kierują nas i informują o tym, że to tylko 10 minut!
Po godzinie jesteśmy już przy wieżach… Pytamy spotkaną w zaułku parę o Spazio in Due. Trzymając skręta młody człowiek wskazał nam… złą drogę. Przeczucie jednak powiedziało nam, żeby wejść w niepozorną bramę bez jakiegokolwiek szyldu. Wreszcie udało się! Jest i Giorgio!
Pub, a może bardziej klub kulturalny z barem to miejsce spotkań Couchsurferów, jest Joga, koncerty Jazzowe, wystawy. Miejsce ciekawe, zupełnie inne od Krakowskich miejsc spotkań, tu możecie zobaczyć więcej www.spazioindue.org
Nie ma lekko, piwo we Włoszech to przyjemność za 20 zł za 0.4l :( Jedno trzeba powiedzieć, smakowało pysznie! Siedzieliśmy tak sobie do ok. 24:00.
Giorgio mając świadomość, że następnego dnia z rana opuszczamy Bolonię, bardzo chciał nam pokazać jak najwięcej swojego pięknego miasta. Co ciekawe, wszystkie kościoły były otwarte, a w części z nich odbywały się msze. Zobaczyliśmy Piazza Grande, Piazza Maggiore, Basilica di Santo Stefano i wiele innych :)
Śpimy w świetnych warunkach, piękne mieszkanie na poddaszu starej Bolońskiej kamienicy urzekło nas.
Klimatyczny balkon z widokiem na niebo i śniadanie z Biedronki…bezcenne!
Po śniadaniu, z żalem opuszczamy Giorgia, który zapewnia nas, że możemy pojawić się kiedyś i zostać dłużej, np. na cały weekend i lepiej poznać Bolonię. W podziękowaniu za gościnę wręczamy mu kiełbasę krakowską, a niech Włosi wiedzą, że my też mamy dobre wędliny :)
Czekoladowa Padwa
Ruszyliśmy w kierunku Wenecji, jednak w okolicach Padwy trochę zgłodnieliśmy. Na bocznej uliczce zaparkowaliśmy samochód, nauczeni doświadczeniem z Bolonii i udaliśmy się w kierunku centrum. Idziemy idziemy, i coś się nie zgadza?! Jakoś tak czekoladowo :) Prawie nie ma białych ludzi? O co chodzi… Szybko po rysach rozpoznałem, że są to mieszkańcy Sri Lanki, jednak męczyło nas bardzo pytanie czemu akurat tu, we włoskim mieście świętują i odprawiają jakieś ceremonie.
Niestety dowiedzieliśmy się niewiele. Raz w roku mieszkający we Włoszech Lankijczycy, odwiedzają Padwę i coś świętują. Jeśli wiecie więcej na ten temat to prosimy, napiszcie dwa zdania w komentarzach na dole.
Tym razem nie mamy szczęścia. Lazania okazała się jedynie akceptowalna… Kształtem przypominała… :)
Deszczowa Wenecja
Do Wenecji dojeżdżamy późnym popołudniem. Meldujemy się na Campingu, przebieramy i ruszamy do centrum Wenecji. Mieszkanie na tym Campingu to chyba najlepsza opcja na budżetowy wyjazd.
Nocleg w namiotach mieszkalnych, z parkingiem dla samochodu i możliwością korzystania z łazienek, pralni, kawiarni, restauracji, basenu. To chyba najtańszy nocleg w Wenecji. Camping Village Jolly Venice za ok. 7,5 euro (30 zł) za dobę! Ceny Hosteli zlokalizowanych w lądowej części Wenecji zaczynają się od 60-80 zł za spanie w dormitoriach, a zlokalizowanej w zabytkowej części od 200 zł!
Dojazd do centrum jest banalnie prosty. Dostajemy mapkę z zaznaczonym przystaniem autobusu numer 6, który z dużą częstotliwością jeździ do 23:50 (powrotny). Za 1.30 euro w 15 minut dowozi nas na dworzec, widoczny na mapie powyżej.
Do placu Świętego Marka dostajemy się tramwajem wodnym płynąc „Canal Grande”. Cena biletu za 1 godzinny bilet to 7 euro, 12 godzinny 18 euro. Kupujemy ten tańszy, resztę trasy chcemy pokonać pieszo.
Wzdychamy przy moście… westchnień :)
Jest już późno, dzięki czemu nie ma już w Wenecji dzikich tłumów. Na zewnątrz lokali słychać sączącą się muzykę, skrzypce, instrumenty dente. Grają melodię z filmu Titanic :) Plac Świętego Marka powoli wypełnia woda z przypływu.
Maski weneckie…
Wenecja… piękna. Ostatnie chwile na moście nieopodal dworca z którego wracamy na Camping. Wchodzimy do autobusu, zaczyna mocno lać.
Wieczór spędzamy przy degustacji polskich i włoskich napitków. Zmęczenie jednak szybko nas dopada, kończymy flaszkę i do spania.
Koniecznie zobaczcie inne wpisy z wypadu do Włoch.